czwartek, 12 grudnia 2013

Wszystkie niniejsze wydarzenia i postacie są prawdziwe.


Wszystkie niniejsze wydarzenia i postacie są prawdziwe. 


  Racja. Nikt, z wyjątkiem totalnych oszołomów, nie potrafi odmówić im uroku. Są pociągające. Każdy walczy z pokusą oddania się im bez reszty. Należy jednak zachować zdrowy rozsądek.  Dystans, którego nigdy mi nie brakowało, dlatego też nie dawałem się porwać teoriom spiskowym.

  Tym razem, dystans drastycznie się skrócił, zdrowy rozsądek przeszedł na stronę wroga. Poczułem się zaszczuty i samotny. Tak poczuć się może człowiek któremu nagle, w połowie drogi, zgasło światło na klatce schodowej. Zaczęło się niewinnie, raczej śmiesznie niż poważnie...



  Trwałem otępiały, właśnie w takich myślach, obracając w palcach butelkę, wzburzając kolejne sztormy płynu na samym jej dnie.

 "… a wtedy jeż mu na to – jesteś tym co JESZ!", "ahahaha!" x4, "Niezłe co? A pamiętacie tego jeża, który wpadł do studzienki?", "Heh, no jasne, Rafał, jak długo konstruowałeś tę drabinkę?", "Dajcie spokój, warto było, jeże to przyjaciele ludzkości.", "Maria, słyszałaś? Musisz poszerzyć kolekcję.", "E?", "Ach. Bo czaisz...", "Maria idzie w ślady Noego, z tym, że nie wiedzieć czemu – zaczęła od zwierząt zamiast od Barki.", "Arki, gałganie. I wolę hodować gryzonie, niż pleśń w lodówce", "A to jakaś zasadnicza różnica? To pływa i to, jedno gryzie i drugie w zasadzie też zaczęło","Mogli byście posprzątać, jak już spraszacie… flejtuchy!".

  Słuchałem jednym uchem, nawet próbowałem uczestniczyć w tym wszystkim uśmiechem i kontaktem wzrokowym, ale orientowałem się w tym, jak słaba to była zasłona.

  Po jakimś czasie wszyscy rozpełźli się po kątach, a ja, jak dziecko bujałem nogami zwisającymi z blatu stołu.

-  Co ci doskwiera, stary? – ograne pytanie, wsparte przez pełne troski spojrzenie, wzbudziło we mnie litość do najlepszego kupla – E... – dla najlepszego kumpla miałem tylko wzruszenie ramion. Zapomnij, mówię mu, ukrywam twarz w rękach.
- Zapomnieć, że cię coś tu wyżera od środka? O kumplach się nie zapomina! Ty byś też dopytywał.
- Znów nas próbują oszukać, myślałem, że to jak zwykle ale nie... Źle się dzieje… więcej po prostu nie mogę teraz powiedzieć.
- No i proszę! O to chodzi. Jeszcze trzy piwa i z radością opowiesz.

  Niby nie byłem w nastroju do opowieści, ale bądź co bądź, to kumpel. Znał mnie, jak mało który, skubany. Wobec czego, wypiłem jeszcze dwa, po czym, nie zwlekając, wzułem buty i ruszyłem w ciemną noc. Wiatr zawiewał deszczem i śniegiem. Śnieg przestał topnieć na zmarzniętych policzkach. Spróbowałem przypomnieć sobie wszystko, od początku:

  To "Wszystko" zaczęło się kilka dni temu. Zawinił współlokator, niech mu ziemia ciężką będzie. Pod pretekstem "przywiozłem z domu", domownicy zostali unieszczęśliwieni zgrzewką papieru toaletowego którego dzień wcześniej zabrakło w łazience. Różowego papieru. Wszystko odbyło się po cichu, zapewne w nocy, wietrznej i zimnej – dokładnie takiej jak teraz – z dala od świadków. Bez prawa do veta. Przecież każdy wie, że różowy papier to o jeden krok za daleko w ewolucji cywilizacji. Obeszłoby się.

  Oczywiście, od razu pomyślałem sobie, trzeba to przyjąć ze spokojem. Nie z takimi przeciwnościami przychodziło się zmagać. Trzeba wziąć i przeczekać kryzys. Daleko nam statystycznie do Amerykanów zużywających niemal 60 listków papieru na dzień, ale że tak powiem – w kupie siła – i w silną piątkę, można wiele. Sześć rolek upłynęło jak jeden dzień. Gdy tylko nadarzyła się okazja, podjąłem szybką decyzję za współlokatora, nim jeszcze przyszło mu do głowy jakieś nowe "przywiozłem z domu". Wyjaśnijmy sobie, ten papier urósł do rangi symbolu walki z ciemiężcą. Ileż to razy, wychodziłem przed nim na safandułę, durnia, naiwniaka i ignoranta! Tylko dlatego, że ktoś tu miał wyczucie ironii i sarkazmu na poziomie zera absolutnego (wyjątkiem było "jutro wstaję na ósmą" kwitowane zgodnym "akurat" ). Chęć odwetu miała wymiar osobisty. Tak, złość, choć tłumiona, narastała w głębinach podświadomości i tylko czasem wydawała ponure pochrapywania, niczym Wielcy Przedwieczni w podwodnych miastach.

  Jednym zdaniem - pobiegłem do sklepu. Jak typowy konsument, kupiłem papier niezbyt szary ale jednocześnie daleki od "pachnącego różami, miękkiego jak aksamit z przyjemną owieczką i dziewczynką tulącą sobie do twarzy, na reklamie udającej, że nie służy do czego służy" papieru. 
Oczywiście historia, jak dotąd, nie nosi żadnych znamion niesamowitości. Wszystko ze wspomnianym spokojem, bez krztyny paniki i poczucia dojmującej beznadziei, od której, jak miało się okazać – dzieliły mnie chwile. 

  Już na klatce schodowej, na samych schodach, natknąłem się na piękną sąsiadkę. "O-cześć", tak, tak, nawet nie bałdzo mogę przytrzymać drzwi, bo ten papier, taki niezręczny, tak nieporęczny, wyślizgnął mi się z rąk. Podnosząc, zobaczyłem przez tekturową tuleję papieru, jak sąsiadka znika za drzwiami i zabiera ze sobą swój przemiły drwiący uśmieszek. Wtedy, chcąc zatamować niezręczność, odpłynąłem pamięcią w inne rejony:


... znalazłem się w pubie PRL, biedny Konrad został przed wejściem, bo nie widział sensu powrotu do PRL-u, do lewactwa się przecież strzela. Spędził wieczór w "Liberum Veto" siedząc z piwem pod mapą I RP. Tak, mam pecha do takiego ekstremum na żywo, na szczęście kilku ludzi z dystansem też się znajdzie, no więc siedzimy razem w tym PRLu, wypełnionym po brzegi ludźmi i pamiątkami z tamtego okresu (właściciel obrabował muzeum?). "...A wtedy ci turyści z GPSami i IPhonami – dzień dobry, ma pan może papier?", "haha"x2, "siedział w tej dziczy dwa dni jak pustelnik a i tak nie dostał sprawności Robinsona!", "haha", "Mimo wszystko, to obleśne, że w tym harcerstwie wciąż podcierają się liściami". Pełen oburzenia spojrzałem na Jeremiasza i rozbawiło mnie, że siedzi akurat obok tych klasycznych szarych rolek papieru powiązanych sznurkiem, rodem z "Nie znoszę poniedziałków"... 

  Wtedy jeszcze nie przykładałem do tego wagi, ale mimo wszystko ten obrazek utkwił mi w pamięci. Już teraz coś mi nie dawało spokoju, tylko nie wiedziałem jeszcze co.

Coś tu śmierdzi i czy, u licha, całe moje życie kręci wokół papieru toaletowego? Mania jakaś czy co?

  Tę ostatnią myśl skonstatowałem już w progu mieszkania, gdy w końcu dotarłem z papierem na 4 piętro...

   "Wróciłem!", rzuciłem w obojętną przestrzeń. Zrzuciłem zakupy wrzuciłem ten przeklęty papier do łazienki i położyłem pierwszą rolkę na muszli. Zaraz, chwileczkę, nieufne spojrzenie na rolkę. <pauza>. Wróciłem do łazienki z linijką. Średnica tulei 6 centymetrów. Przy ogólnej średnicy rolki 20 cm. Od przynajmniej stu lat płaci się za garść powietrza na rolkę, z tym da się żyć, każdy się z tym pogodził. Z rolek robi się lornetki i pirackie kordelasy. Jednak sprawy nie mają się tak różowo. Ahoj przygodo!

  Tego samego dnia wieczorem, dopiłem piwo w PRL-u, o to jedno za dużo. Ten sam stolik, obok tych samych rolek z "Poniedziałku...". Z przepraszającym wzrokiem wyjąłem linijkę. <pauza>. Tak jak podejrzewałem. 4 i pół centymetra średnicy tulei... 
  Wstyd mi się zrobiło. Przykładać wagę do rzeczy bezsensownych przy jednoczesnym braku poszanowania dla ludzi i rzeczy naprawdę ważnych. To miał być tylko taki żart... Zamroczyło mnie, jakbym był w jakimś transie. Raczej nie szło o alkohol. Dziś był wieczór, w którym po upływie pół roku szczęśliwości, przyszyłem brakujące guziki w rozporku, przez co teraz w toalecie byłem wielce zdeprymowany i zagubiony. Przypadkiem strąciłem rolkę do muszli. Z głębin dało się posłyszeć pomruki. Spuszczone wyobraźni wściekłe psy obgryzały łydki zdrowego rozsądku.

  A więc to tak! Pomyślałem sobie. Oddzielamy się od przeszłości grubą kreską, tak panie premierze Mazowiecki? Potem kota nie ma, myszy harcują. Euro posłowie kochani, zadymić nam oczy karkołomnym prawodawstwem, regulującym każdą dziedzinę życia, ignorując zwyczaj i zdrowy rozsądek? Bez skrupułów i obawy o konsekwencję? A tu taka figa. Niespełna 20 lat potrzebowali, by listek po listku, zastępować papier powietrzem. Państwo zdrapuje z każdej rolki podatek, fabryka kolejne listki. Cena niby wciąż za rolkę, ale rolka wolno rynkowa, rolce ludowej nierówna! Wspomnieć czasy, gdy papier toaletowy miał większą siłę nabywczą od rubla, ustrój w którym za papierem ustawiały się kolejki dłuższe niż same rolki. Obecnie grozi nam powrót do barbarzyństwa baronów chadzających do wygódki z tomikami wierszy podrzędnych poetów. Dramat? Dodać do tego inflację, rosnący popyt ze względu na GMO,  fastfoody i hodowlę bydła... Popyt jest, papieru nie będzie.

  Po powrocie do domu zbierało mi się na histeryczny śmiech, bo to przecież śmieszne. Jakiś papier, czułem się wielce nieswój. Dla odprężenia włączyłem laptop. A co tam, zobaczmy, może ktoś jeszcze zauważył. Internet postawił sprawę jasno. Fora aż huczą. Ilość stron na których poruszany jest problem papieru, przytłacza. Mnożą się linki-informacje, a więc interpretacje i prognozy. Wina Tuska, wina Talmudzistów, wina korporacji etc. jak to na forach. Wszystko jednak zdawało się nie dotyczyć sedna całej sprawy. Wszyscy chłeptali z tego strumienia, ale gdzieś niedaleko biło prawdziwe źródło. O czwartej nad ranem, z przekrwionymi oczami, wprost padałem ze zmęczenia. Ciążyła mi prawda, której powiernikiem stałem się przez zupełny przypadek.  Trafiłem na tajemniczy link, pod którym odnalazłem w Internecie miejsce, do którego nie sposób dotrzeć po raz drugi, bo droga od razu została zatarta. Komputer przestał reagować na polecenia i dostępna była tylko ta jedna strona. Mimo poruszenia tam tematu papieru, okazał się on być tylko mikroskopijnym elementem przerażającej układanki. Za wszystkim stoi bezrozumna siła rządząca światem, czy chodzi raczej o wszechświatowy spisek? Jasność natchnęła mnie, gdy po raz pierwszy padła nazwa "Iluminaci"...

  Niewyjaśnionym zbiegiem wypadków udało mi się dotrzeć do zatrważającej notki, czy raczej e-maila, w którego autentyczność nie potrafiłem wątpić. Prezentuję tu mój niedoskonały przekład z angielskiego który, jak należy przewidywać, pochodził z ułomnego przekładu jakiegoś od wieków martwego języka. Cytuję te fragmenty które, przynajmniej do pewnego stopnia, zdołałem zrozumieć.

Raport/Meldunek 

03/13 nr 0024  14 do nowej ery. 

Autor: Demon Losu, Frankfurt

Mój ojcze, piszę jako Ten z Pyskiem Lwa. Odnośnie poprzedniego raportu, po wdrożeniu części dyrektyw Katona udało się w oparciu o powyższe, sformułować wnioski w ujęciu dalekowzrocznym:

c) Uzależnienie konsumentów od Tego ze Szponami Smoka i Ogonem Skorpiona [...] zaspokojenie niezbywalnych potrzeb fizjologicznych [...] arbitralnie narzucanej przez Rząd Ognia i Trzciny, polityki redystrybucji [...] Zakładając dalsze skuteczne działanie podporządkowanych mediów i tzw. "publicystów niepokornych" przewiduje się Iluminację w czasie niepełnego stulecia. 
d) [...] dyskryminację na gruncie zużycia dóbr przez grupy społeczne niezależnie od różnic wiekowych, rasowych, wyznaniowych czy etnicznych. 
e) Ruchy mas społecznych dążących do naprawienia lub zrekompensowania krzywd, utraconych praw lub zwrot majątku [...].
i) Wykrwawiająca człowieka Iluminacja. 

[...] Nie lekceważ mych poprzednich wskazówek. Czas nagli. 


  Deszcz błyskający w mroku przybrał na sile. Często wracałem tą drogą, ale dziś wydała mi się obca i jakby złowróżbna. U znajomych czułem tylko pustkę, ale teraz, na powrót ogarnęła mnie ciemność i lęk. Owa ciemność zdawała się wzmagać z każdym moim krokiem, i z każdą chwilą z pola widzenia znikały niosące ulgę znajome obiekty. Gdy już ogarniało mnie coś na kształt paniki, ukojenie znalazłem w dwóch sylwetkach policjantów idących z naprzeciwka. Zwykle jest to widok drażniący, ale tej nocy rad byłem ich widzieć.

Dobry wieczór, rzucam w ich stronę starając się nadać słowom ton pełen szacunku i wdzięczności, za wzorowo pełnioną służbę.

- Dobry wieczór – i dalej, jakbym wywołał wilka z lasu, posterunkowy taki i taki, na podstawie tej a tej ustawy prosi o okazanie dokumentu w celu ustalenia tożsamości.

Tak, zwykle mnie to drażni, ale tej nocy łaknę choćby takiego natrętnego towarzystwa.

- Nie wygląda pan, jak na zdjęciu. Posiada pan inny dokument?
- Nie przy sobie - odpowiadam przeczuwając trudności i mimo uszu puszczając podszept wyobraźni, że jeszcze nikt nigdy tak ładnie nie powiedział, że wyjątkowo parszywie wyszedłem na legitymacyjnym.

Mijają długie chwile lustrowania biednego dowodu, porównywanego co i rusz z moją twarzą. Drugi policjant dał znak-sygnał przez radio, a po kilku minutach na pustej ulicy pojawił się, jakże by inaczej, czarny samochód. Otworzyły się drzwi, na tylnym siedzeniu zobaczyłem nieprawdopodobnie zniekształconą sylwetkę istoty bez absolutnie żadnej koligacji z człowiekiem. Chłonęła mnie. Ten z pyskiem lwa.

- Pojedzie pan z nami.

2 komentarze:

Czym się różni jeden porządny człowiek od drugiego?