Wpadł mi w ręce podręcznik Nowej Ery z biologii do trzeciej gimnazjum. Chociaż nie jestem jego zdecydowanym nieprzyjacielem (6/10), to zastanawia mnie kilka spraw.
Jeszcze parę dekad temu chyba każda naukowa publikacja, aby otrzymać pozwolenie na druk, musiała odbębnić (przynajmniej we wstępie!) obowiązkową wzmiankę o masach ludu pracującego, burżuazji i całej reszcie z bogatego bestiariusza PRL-u. Czy żeby opublikować podręcznik od biologii w III RP, trzeba się równie wykazać (tzn. wektor ten sam, ale przeciwny zwrot)? Biorąc poprawkę na programowy konserwatyzm religijno-obyczajowy cechujący większość polskich podręczników (na ten temat np. tutaj od strony 65), jest to dość żenujące.
Krótki przegląd działu o ewolucji:
Zaczyna się tak: "Jeśli interesujesz się motoryzacją, na pewno zauważyłeś że...". W tym duchu przez cały podręcznik. Serio? Zwracasz się, podręczniku, do chłopca interesującego się motoryzacją. Naprawdę, nie dało się np. "jak zauważyliście" (w domyśle: dziewczęta i chłopcy)? Aplikuj w podręczniku tego rodzaju samospełniające się proroctwo przesiąknięte XX wiecznymi stereotypami, a potem zastanawiaj się, dlaczego w naukach ścisłych ilościowo dominują mężczyźni. Nawet nie próbujesz tego zmienić, podręczniku!
Dalej, kilka słów o powstaniu życia. "Przypuszcza się, że powstało ok. 4 mld lat temu". Tyle w podręczniku. No tak, ale przypuszcza się to, czy powstało 4.1, czy raczej 3.9 mld lat temu, a w podręczniku nie to wybrzmiewa. Może jestem przewrażliwiony, ale ja tu widzę domysł "przypuszcza się, że powstało ok. 4 mld lat temu... (a być może życie powstało czarodziejsko 4000 lat temu od środy rano do soboty popołudniu)".
To samo przewrażliwienie sprawia, że gryzie mnie, jak w 4 stronicowym tekście o ewolucji człowieka, na ostatniej stronie zmieściły się - zaraz za wyprostowaną postawą - wiara, honor i naród. Zabawne rozłożenie akcentów. Zwłaszcza, że puentuje je bardzo kontrowersyjna teza o tym, że jesteśmy jedynymi ssakami, które wykształciły samoświadomość. Bo z obecnej wiedzy wynika, że nie całkiem, a w zasadzie, to w ogóle nie. Ale rozumiem, mięsożerną mentalność trzeba krzewić od fasolki.
Dziwnie wygląda zestawienie Mendla (z podkreśleniem w ramach ciekawostki jego kapłaństwa), którego "doceniono ponad 30 lat po jego śmierci, kiedy żył, jego badania były ignorowane przez ówczesny świat nauki" z Darwinem, który był po prostu autorem teorii ewolucji. O Darwinie żadnej bibliograficznej notki. No nie wiem, chyba okoliczności publikacji Darwina były przynajmniej równie ciekawe i zasługiwałyby na krótką wzmiankę. Rozumiem, że autorom szkoda było zrezygnować z zaakcentowaniem swojego stanowiska "wiara vs nauka".
Może cieszyłby mnie zmysł etyczny autorów, ale czemu brakuje go tam, gdzie byłby bardziej potrzebny. Przydałby się maleńki przypis do kilka razy podkreślanego na stronach tego rozdziału "ostatecznego przetrwania osobników najlepiej dostosowanych do życia". Chociaż zdanie jest prawdziwe w sensie biologicznym, to doświadczenia z historii, aż proszą się o drobną wzmiankę na temat ekstrapolowania darwinizmu na życie społeczne oraz z jakim wiąże się ryzykiem. Nie twierdzę, że autorzy zdradzają tym brakiem swoje eugeniczne czy rasistowskie ciągotki. Po prostu, w najlepszym razie nie pomyśleli o tym, co powinno być oczywiste, a w najgorszym - pragnęli odrobinę zdyskredytować Darwina.
I tak dalej, i w tym tonie.
Oczywiście moje pokątnie wyrażone wątpliwości to ten sam sort co "wąskie lobby środowiskowe, reprezentujące osobliwe upodobania, usiłuje wykorzystać organy państwa do uwiarygodniania w podręcznikach szkolnych stylów życia reprezentowanych przez margines społeczeństwa" (tak na temat raportu o utrwalaniu w szkolnych programach szkodliwych stereotypów wypowiedział się autor publikacji pt. hehe "Dyktatura gender"). No tak, wiadomo - naukowa akuratność i chęć niedyskryminacji to osobliwe upodobania. W tym kraju zakrawają na niepopularną opinię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz