Fantastyka jaką lubimy. Nawet nie w przyszłości, bo to być może już, albo tuż za progiem. Fantastyka oglądana oczami głównego bohatera szaraka, bez wglądu w skalę makro, pozostaje ona co najwyżej za oknem, na ekranie tv w domu bohatera... no i oczywiście w niezawodnym domyśle widza. Świat jaki znamy, ale pod wpływem jakiegoś nowego zjawiska, wynalazku czy nowej mody, rzucających wyzwanie współczesnemu humanizmowi.
O Her, raczej wszyscy słyszeli - nie trzeba sobie przedstawiać, wspaniały film, utopia spełniona. Jeden z nielicznych przedstawicieli gatunku folgujący optymistyczną wizję jutra.
Antiviral, autorstwa Cronenberga-juniora, dodaje nieco mniej otuchy. Sądziło się, kiedyś, że w wieku XXI człowiek bez wątpienia sięgnie gwiazd. Owszem, ale coś poszło nie tak. Pospolity zjadacz chleba śledzi gwiazdy w internecie i tv. Celebryci otoczeni kuriozalnym kultem, bożyszcze piszczących nastolatek, znamy to dobrze. Coraz głupsze talk i reality show nie zwiastują poprawy. Będzie jeszcze gorzej. Strachem napawały mnie wieści o cenach jakie osiągają na aukcjach odpadki różnych znanych osobistości. Niedługo najwierniejsze fanki będą w stanie opłacić dobrowolne poddanie chorobie zakaźnej, którą wcześniej zaraził się ich idol... I tu zaczyna się Antiviral.
Her jest słodkim melodramatem. Antiviral zaś - na drugą nóżkę - obrzydliwym aktem masochizmu, ot, filmem grozy. Skrajne to zestawienie, ale cóż poradzić, skoro wspólnie opowiadają o tym, jak to człowiek potrafi na różne sposoby wypełnić pustkę samotności i poczucia braku celu. Oczywiście Her jest przede wszystkim melodramatem a Antiviral horrorem, ale komentarze społeczne są nienachalne i aktualne a taką właśnie fantastykę lubimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz