Pozwoliłem sobie, podpatrując Braci Strugackich, napisać coś o zbliżonym klimacie. Taki ukłon ze strony miłośnika. Ktoś zresztą mógłby mi, nie bez słuszności, zarzucić, że pofolgowałem sobie potraktowanie tematu łopatologiczne. Sądzę, że jak na domowy użytek, rzecz jest w granicach przyzwoitości.
Samych wydarzeń jak i, prosto
mówiąc, nerwowej atmosfery tamtych dni, zapomnieć nie sposób. Wydarzenia omawiane równie
żywo na uniwersyteckich panelach naukowych, jak i na popijawach przy obstawionych kieliszkami
blatach stołów kuchennych w całym kraju (które to kieliszki z nie mniejszą przyjemnością,
pojawiały się i na panelach gdy już, sama przez się, nauka niedomagała).
Przedstawiciele której grupy zbliżali się prawdy, trudno orzec.
Wiadomo KTO?, GDZIE?, i można się
tylko domyślać PO CO?, ale to co najważniejsze i tak się wymyka. Sprawa zdaje
się nie tyle biologiczna, co polityczna - gdy pojmować wąsko a filozoficzna - gdy szeroko. Wielu uważa, że szczegółowe egzegezy w najbliższych latach
do niczego nowego nie doprowadzą. Że wszystko co najważniejsze - już wiadomo Trudno opowiedzieć się bez zastrzeżeń po
którejkolwiek ze stron. Spróbuję przedstawić rzecz tak, jak ją pamiętam, w
chwili najistotniejszej, według mojej subiektywnej oceny. Nie mogę jednak obiecać, że
pomogę w odpowiedzi na pytanie: ewolucja czy rewolucja?
Zacznę opowieść w chwili, w której Sztukmistrz prosi
ładniutką ochotniczkę z widowni. Zakończę na krótko po tym, jak Dorotka znika w magicznej
skrzyni. Po przeciągających się brawach - w końcu całkiem milknących - Sztukmistrz kłania się, dziękuje za uwagę i kończy spektakl. Kurtyna opada. Naszej Dorotki nie ma.
Czy jeszcze kiedyś ktoś zobaczy Dorotkę? Czy inne Dorotki powinny się bać?