Po latach patrzenia na Blog przez palce, w końcu jego nieszczęsne tło dopasowuje się do rozdzielczości na ekranie użytkownika! Długo trwało zaniechanie w tej sprawie, a jakże prostym nakładem sił udało się widocznie polepszyć prezencję Bloga. To bardzo symboliczne i wymowne.
Wizualizacja zmian na Blogu |
Widziałem ostatnio "Wizytę" niesłychanego Shyamalana. Niesłychanego, bo począwszy od jego Wielkiego Debiutu ("6 zmysł"), każdy kolejny film był coraz gorszy ("Osada", "Znaki"), a w pewnym momencie jego kino dosięgnęło poziomu, którego naturalnymi odbiorcami były skorupiaki i ruchliwe glony penetrujące osady denne ("Zdarzenie", "Ostatni Władca Wiatru", "1000 lat po ziemi"). Och, zapomniałbym o "Kobiecie w błękitnej wodzie", ale są to takie farmazoniaste koszałki-opałki, że nie da się tego obejrzeć w całości. Takie to kino.
Główna metoda tego sympatycznego hindusa to zaskoczenie. A właściwie zaskoczenie i dziwne poczucie humoru, to dwie metody. Zaskoczenie, specyficzne poczucie humoru i nieszablonowe-dziwaczne fabuły. Trzy metody. Zaskoczenie, specyficzne poczucie humoru, nieszablonowe-dziwaczne fabuły, suspens. Cztery... Nie! Wśród metod Shyamalana... Wśród jego metod są takie elementy jak: zaskoczenie, specyficzne... Zaraz, do rzeczy:
Shyamalan dostawał od śmieszków w Hollywood tym większe budżety, im gorsze filmy robił, pewnego razu musiało mu obrzydnąć to rozpasanie, albo też frakcja producentów-śmieszkistów została odsunięta od kurka z forsą... tego się nie dowiem, chociaż pewnie mógłbym. Tak, czy siak, nieważne czy to wielka dystrybucja odwróciła się od autora, czy odwrotnie. Shyamalan własnym sumptem zebrał środki i ekipę, jako niezależny twórca stworzył w 2015 roku horror, który w swej groteskowej formule ma na zmianę straszyć i bawić. Nieczęsto się udaje żeby horror straszył i bawił, czasami się udaje, ale to spory wyczyn. Czy w tym przypadku się udało? Na ekranie smartfona podczas seansu mogłem zobaczyć odbicie własnego pogodnego oblicza rozjaśnionego w szczerym uśmiechu, a chwilę potem na wszelki wypadek wyciągałem z ucha jedną (a czasem dwie!) słuchawki, modląc się w duchu, żeby nikt nie zobaczył tego aktu tchórzostwa (a przysięgam, w tych momentach byłem pewien, że ktoś/coś mnie obserwuje). Nie podoba mi się, że to napisałem, później ktoś ewentualnie zachęcony skonfrontuje mój entuzjazm z filmem i na bank się zawiedzie, często tak jest... Dobra, uciekam na uczelnie, dokończę wieczorem - cześć!... Cześć, już wróciłem! No więc, mogę sobie gadać, ale fakty są takie, że "Wizyta" okazała się na tyle dobrze przyjęta przez krytykę i widownię, że właśnie w kinach jest jego nowy film i ponoć jest przynajmniej niezły. To dobra zmiana dla Shyamalana względem ostatniej dekady, która przyniosła mu stos nagród filmowych, sęk w tym, że były to przeważnie złote maliny. Niektórzy wciąż nie pozbierali się po seansie wartego hehe 130 000 000$ hehe widowiska hehe science fiction hehe "1000 lat po Ziemi" hehe (nie tylko ja, bo Will Smith jako odtwórca roli drugoplanowej uznaje to przedsięwzięcie za swoją największą klęskę).
Ale miało być o "Wizycie". Horror z podgatunku odnalezionych taśm (kręcony niby amatorsko, z ręki), ale spokojnie - to jeden z nielicznych przedstawicieli gatunku, niewywołujący ataku epilepsji u osób chorych na padaczkę. Do tego konwencja jest dobrze umotywowana, a osóbka dzierżąca kamerę bardzo starannie obmyśla kadry, bo takie ma filmowe hobby. Samej treści nie zamierzam streszczać i wystarczy jak powiem, że wnuczęta odwiedzają babcię i dziadka. Konfrontuje się ta treść z dość powszechnym w naszej kulturze tabu związanym ze starością.
W wielu miejscach, może trochę nachalnie, reżyser puszcza oko do takiego widza, który już widział parę horrorów a do tego pamięta coś niecoś z własnego dzieciństwa. Zabawa jest przednia i tylko żałuję, że nie odważono się zakończyć filmu szybciej, to jest wraz z końcem akcji właściwej. Rozumiem, że autor chciał dopiąć na ostatni guzik wszystkie wątki, zwłaszcza, że w wywiadach podkreśla, że sam horror nie jest dla niego najważniejszy, bo liczą się ludzie i ich psychologiczne zagmatwanie. No okej, ale po tak filutnym finale, serwować jeszcze porcję dziegciu w formie mniej ciekawych epilogów, e!
Ale miało być o "Wizycie". Horror z podgatunku odnalezionych taśm (kręcony niby amatorsko, z ręki), ale spokojnie - to jeden z nielicznych przedstawicieli gatunku, niewywołujący ataku epilepsji u osób chorych na padaczkę. Do tego konwencja jest dobrze umotywowana, a osóbka dzierżąca kamerę bardzo starannie obmyśla kadry, bo takie ma filmowe hobby. Samej treści nie zamierzam streszczać i wystarczy jak powiem, że wnuczęta odwiedzają babcię i dziadka. Konfrontuje się ta treść z dość powszechnym w naszej kulturze tabu związanym ze starością.
W wielu miejscach, może trochę nachalnie, reżyser puszcza oko do takiego widza, który już widział parę horrorów a do tego pamięta coś niecoś z własnego dzieciństwa. Zabawa jest przednia i tylko żałuję, że nie odważono się zakończyć filmu szybciej, to jest wraz z końcem akcji właściwej. Rozumiem, że autor chciał dopiąć na ostatni guzik wszystkie wątki, zwłaszcza, że w wywiadach podkreśla, że sam horror nie jest dla niego najważniejszy, bo liczą się ludzie i ich psychologiczne zagmatwanie. No okej, ale po tak filutnym finale, serwować jeszcze porcję dziegciu w formie mniej ciekawych epilogów, e!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz