8 zł. To wydaje się nieetyczne, ale chyba lepiej jak książki są w ciągłym ruchu, bo jak leżą nieczytane to co komu po nich, prawda? Inna sprawa, że wyraźnie na książkach raczej nie da się zarobić, o ile nie jest to III wydanie Ben Hura z 1860 roku, te z erratą na 116 stronie. Może i powinienem powiedzieć "nie", że to draństwo, najlepiej - zaproponować handlarzowi wyższą cenę, ale miałem zbyt mało szekli w kieszeni, żeby się na serio nad tym zastanawiać. Nabyłem.
Dziś, po latach, zagrałem nostalgiczną kartę "powrót do Macierzy" i drogą kupna wszedłem w posiadanie własnych egzemplarzy tych oto dzieł. I tak mnie to wzruszyło, że aż popchnęło do pamiętniczkowego wpisu. Trochę mi wstyd, ale w tle gra skrzypaczka, kubek herbaty - no, wszystkie te banały i jestem bez szans w walce ze sobą.
Dobra, jednak otrzeźwiałem, stop. Nie czas na wspominki, wszak piłka wciąż w grze. Więc załatwmy sprawę krótko - mam wrażenie, że Ślimak na zboczu lepił we mnie jak w glinie, gdy byłem w liceum i czytałem go po raz pierwszy. Wówczas najważniejsza lektura, obok innej, również Strugackich. W zasadzie do dzisiaj myślę Strugackimi, są odpowiednio pomniejszeni i siedzą mi w głowie.
Na Srebrnym Globie Żuławskiego. Och. Cóż można powiedzieć, by nie popaść w atmosferę szkolnej akademii. Raczej nie dam rady. Ulubiona powieść Lema, która, jak sądzę, lepiła w nim jak w glinie. Mnie tu najbardziej przytłacza nieziemski acz uniwersalny obraz ewolucji ludzkiego obłędu zwanego raz szeroko kulturą, innym razem wąsko: religią. Poszukiwanie Boga. Niepocieszająca myśl, że ludzkość miast wzrastać - karleje.
Wymyśleni adwersarze na to:
-- Pieprzenie, przecież jest postęp.
Odpowiem wtedy:
-- Doprawdy? To poczytajcie sobie Na Srebrnym Globie, się Wam odechce urojonej adwersarki -- wygrywając tym samym wymyśloną potyczkę.