czwartek, 31 marca 2016

Zwierzęta, ludzie, bogowie



 Na pewnym wykładzie z historii polskiego kościoła przed XIII wiekiem, z którego zaliczenie uzależnione jest od obecności, jak zwykle pilnie walczyłem z drzemką nadchodzącą dosłownie zewsząd. Wtem! Trafiłem w internecie, na moim ulubionym portalu, na tę oto książkę. Wystarczy, że powiem, iż wykład na którym zwykle czas nieprzesadnie się śpieszy, tym razem minął jak kilka miłych chwil. Mało tego! Ledwo mogłem się oderwać a lekturę wznowiłem od razu po wieczornym powrocie do domu...


  Najpierw nęci czytelnika pierwszoosobowa narracja, która od pierwszych stron pozwala przypuszczać, że mamy do czynienia z godnym zaufania bohaterem, który z niejednego pieca chleb już jadł i ma niejedno do opowiedzenia. I rzeczywiście, autor skąpi bogatych opisów czy innych ozdobnych dyrdymałów - liczy się opowieść przekazana w możliwie prosty sposób, bowiem treść obroni się sama. O jejku, w gatunkowej metryczce wpisane "dwudziestolecie międzywojenne, reportaż podróżniczy", a więc nadzieja na poznanie obcych kultur i ich historii a do tego, osobistej refleksji narratora! Niedoczekanie, lecz spokojnie, bez uprzedzania faktów.

  Wcześniej urzekają jeszcze niesamowicie pasjonujące realia! Polak na syberyjskim wygnaniu, zaangażowany w środowisko białych, w wirze rewolucji październikowej początkowo stara się umknąć bolszewikom, ale gdy zachodzi potrzeba, wikła się w walki partyzanckie i tak przez caaałą Azję. 

  
  Pierwsze rozdziały jako żywo przypominają tegoroczną "Zjawę". Bohater błąka się po przykrytej śniegiem tundrze, poluje na drobną zwierzynę i generalnie robi za trapera, jednak wciąż zerka trwożnie przez ramię, obawiając się wykrycia przez bolszewickie patrole. W pewnym momencie protagonista przejmie inicjatywę i stanie się postrachem czerwonych.

  Pierwsza czerwona lampka zapaliła się, gdy bohater w heroicznych okolicznościach ustrzelił niedźwiedzia. Wtedy pomyślałem "to tak nieprawdopodobne, że to musiała być prawda". Wszak dobrze pamiętam perypetie Leonarda DiCaprio.  Niestety, po X-nastym własnoręcznie położonym bolszewiku i przy coraz jaśniej migoczącej złotej poświacie, w jaką przyoblekł się narrator, zacząłem wątpić w szczerość tej narracji.

  Zaufanie zostało nadwątlone a później stopniało całkowicie. W reportażu to najcięższy zarzut. Nie było trzeba długo węszyć. Ferdynand Ossendowski zm. 1945. Swego czasu, najpoczytniejszy i najczęściej tłumaczony autor II RP, ma się rozumieć, zaraz po Sienkiewiczu. Konsekwentny antykomunizm zapewnił Ferdynandowi wyrok wiecznego zapomnienia za czasów PRL. Wieloletnia wyrwa w zbiorowej pamięci o autorze nie pozwoliła na wskrzeszenie jego dorobku za czasów III RP. A  przecież w złotym okresie swej popularności szczycił się mianem osobistego wroga Lenina za swą pisarską działalność (min. Lenin, Cień Ponurego Wschodu). Legenda głosi, że UB i NKWD było bardzo ostro zaangażowane w poszukiwania miejsca jego pochówku, aby się naocznie przekonać o jego śmierci.

  Faktycznie, autor nawet w Zwierzętach, ludziach, bogach pisze o rewolucji jak o dżumie a o samych bolszewikach jako bestiach wcielonych. Jednak jego twórczość nie budziła kontrowersji jedynie na wschodzie. W 1925 wydano na zachodzie Ossendowski a prawda, gdzie podważono wiele kwestii polityczno-geograficzno-kulturowych zawartych w książce oraz ostateczny wniosek, że Ossendowski napisał elegancką, to owszem, ale jednak bajkę. Książeczka ominęła Polskę, gdyż w owym czasie Ossendowski piastował stanowisko profesora Wyższej Szkoły Wojennej i nie wypadało kalać dobrego imienia takiej uznanej znakomitości. Zaś autorowi demaskującej publikacji Ossendowski zarzucił przynależność do bolszewickiej agentury a jeszcze wcześniej wdał się z nim w karczemną awanturę*. Nie pamiętam szczegółów, ale w Paryżu organizowano konferencje naukowe, na których naukowe gremium uznało "reportaże podróżnicze" Ossendowskiego za powieści podróżnicze.

  Trudno, powiedziałem sobie, po tych zapoznaniu się ze smutną prawdą. Myślałem, że czytam reportaż, ale niechże przynajmniej doczytam powieść. Pal licho wielce narcystyczny ton i megalomanię jaka narasta z każdym rozdziałem. Widocznie taki panował wówczas w literaturze popularnej trend. Boczenie się za to teraz, zakrawałoby na ahistoryzm.

  W drugiej połowie powieści akcja przenosi się do Mongolii. Byłby to wielki atut, gdyby wyłaniał przy tym jakiś wartościowy portret mongolskiej kultury. U diabła, nie wymagam od autora rzetelnego antropologicznego występku - chociaż zważywszy na jego wykształcenie - mógłbym. Liczyłbym jednak na dowód jakiejś zażyłości autora z tamtym ludem, przecież kilkuletnie obcowanie z ich kulturą legitymuje do jakiegoś autorskiego spojrzenia. Głębszego niż to, co wywnioskowałby 8latek z pobieżnych oględzin widokówki. Jednak autor skupia się jedynie na akcentowaniu orientalnych widoczków, jak gdyby opisywał cyrkowe osobliwości. Księżniczki, szamani, małe konie, groźni wojownicy, pradawne bóstwa, hipnozy i przepowiednie. No doprawdy, zdaję sobie sprawę, że to lektura z przed wieku, ale dziś to wygląda wielce niepoważnie. Na domiar złego, fabuła zupełnie się roztapia w niezliczonej ilości powtarzalnych scenek. Typowy rozdział wygląda następująco: Bohater ze swą kompanią zwycięża potyczkę z czerwonymi po czym, za sprawą uroku oświeconego Europejczyka zyskuje zaufanie mongolskiego Wodza/Szamana który udziela mu gościny. I po paru stronach schemat się powtarza, tyle, że z innymi postaciami.

  Dzieło wieńczy mesjanistyczna wizja końca świata białego człowieka. Do diabła, żółty człowiek przepowiedział koniec białego z rąk czerwonego. Wyjąwszy polityczne implikacje, był to kolejny już ukłon w stronę ówczesnej mody na okultyzm i orientalizm. Przy tej okazji chcę wskazać na prawdziwego mistrza tego rodzaju duchowych objawień. Był nim polski autor Antoni Lange i jego Miranda, również dostępna w zbiorze wolnych lektur - fantastyka mogąca zwycięsko stawać w szranki z Wellsem.



                                                      
                                                                     
*większość ciekawostek dotarła do mnie stąd http://geopolityka.net/sven-hedin-ossendowski-a-prawda/

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czym się różni jeden porządny człowiek od drugiego?