wtorek, 26 maja 2015

Pogański Skowyt



 "Niezmiennym paradoksem religii jest to, że tak duża część jej substancji jest w sprawdzalny sposób fałszywa, a mimo to pozostaje siłą kierującą społeczeństwami" 
Wilson E., O. Socjobiologia, Zysk i S-ka, Poznań (2000).

   Tłumek przed drzwiami gęstniał. Słyszało się podniecone szepty i niecierpliwe szuranie po drewnianej podłodze. Atmosfera raczej napięta.

Wokół prawie sami bezbożnicy. Taki był dzień, sobota. Zdeterminowani do wystawienia na szwank swojej niczym niezmąconej niewiary. Jedynie Przewodniczka Duchowa - Bożenka - składała Bogu swe pobożne pacierze.


Niektórzy z przekąsem proponowali drużynowej dewotce, aby rozważyła naprędce złożoną petycję, o kopsnięcie ze dwóch zdrowasiek w intencji bezbożnych. 

Parsknięcia.

Był to naciągany i wymuszony dowcip. Słaba satyra. Prawda była taka, że chrobot za drzwiami oraz zła sława, jaką cieszyło się pomieszczenie tuż za nimi - działały na wyobraźnię wszystkich zebranych, bez względu na wyznanie lub jego brak. Nikt nie boi się ciemności, wiadoma rzecz. Zwykle do momentu w którym na klatce schodowej, w połowie drogi na górę, nagle nie zgaśnie światło.

Przypomnijcie sobie jeszcze taki posmak dzieciństwa. Gdy do waszych miast, miasteczek oraz wsi wjeżdżały cygańskie wozy ciągnięte przez wysłużone traktory czy inne żuki z osiadłym zawieszeniem. Załadowane po brzegi tandetnymi dekoracjami i rusztowaniami. Puste place na tydzień zamieniały się w wesołe miasteczka; dom strachów, karuzela, diabelski młynek. Oczywiście te specyficzne tabory już niemal całkowicie zniknęły. Zabiły je zasady BHP, sanepid i rozrywka wirtualna.

Na zapełnienie tej bezpańskiej niszy, nie trzeba było zbyt długo czekać. Miejski folklor nie cierpi pustki. Tabory wróciły na drogi. Miasta, miasteczka oraz wsie, znów wyczekiwały atrakcji. Wystarczyło odwołać się do sumienia i głodu wrażeń zblazowanego społeczeństwa. Kościół Katolicki triumfował, długo nie mogąc nachwalić siebie za wdrażanie nowych metod (znanych już przecie od średniowiecza! - nikt nigdy nie słucha historyków...).


Do sali opętań wchodziło się parami.


Sala była nieduża, obskurna. Do ściany, łańcuchem, uwiązany opętany - wierzgał i miotał przekleństwa. Duchowa Przewodniczka zaczęła recytować modlitwy, pieczętując je znakiem krzyża.

Opętany przestał wierzgać, przyklęknął na lewym kolanie, wystawił język. Ciekawie przyglądał się przybyłym. Znak krzyża odebrał jak wyzwanie. Bezzwłocznie przystąpił do swych pogańskich obyczajów. Wpił paznokcie w podłogę - nie oszczędzając ani tego, ani tego - twarz wykrzywił w obleśnym grymasie i proszę... zwymiotował pierwszy gwóźdź. Zdążył jeszcze wypluć kępkę czarnych włosów oraz - zdaje się - kurze pióra. Nagle trzasnęły drzwi. Szybko poszło, westchnęła Przewodniczka. Następni!! Następni wytrzymali dłużej. Mało kto dotrwał do obrzydliwości, których opętany dopuszczał się, tylko wobec najbardziej zatwardziałych niedowiarków.

Wiadomo, trzeba było albo bardzo silnej wiary, albo mocno przymrużonych oczu, aby nie zauważyć klapy w podłodze przez którą, zapewne w chwilach przerwy, podawano aktorowi wiadro z kolejnymi obrzydliwościami do zwrócenia. Obrazoburcze świństwa pojawiające się na skórze wiązano raczej z odważnie użytą żyletką, niż z diabelskim rylcem. Podobnież sprawa miała się z bezwstydnymi aktami sado-maso. Opętanych również lubiano prezentować parami. I w grupach. I tak dalej. Ubaw był przedni tak czy owak.

Wizyta w takim przybytku, stanowiła obowiązkowy warunek, przed przystąpieniem do najważniejszych sakramentów. Seans w sali opętań - ulubiony wybór księży katechetów. Cudowny akt zadanej pokuty. Pierwotna idea krzewienia wiary, po przez dowiedzenie istnienia i doświadczenia namacalnego złego, musiała oddać nieco pola - do łask wkradł się taki nowszy trend, spłycający haniebnie - mianowicie, fetysz zlaicyzowanych hipsterów. Atrakcja wciąż spisywała się wspaniale, strasząc jednych i bawiąc drugich. Innymi słowy, przekonywała przekonanych i nie przekonywała nieprzekonanych.

CC1 1.0 stąd

  Wszyscy bawili się wybornie. Zwłaszcza duchowni i inne osoby o niecodziennych preferencjach seksualnych. Dotychczas zepchnięci na margines, skazani na całkowite zignorowanie specyficznych potrzeb w oficjalnych programach zabaw. Teraz roztoczyła się przed nimi perspektywa zdobycia międzynarodowej sławy obwoźnych, nie bójmy się tego słowa - artystów. Wystarczyło do codziennych dewiacji dołączyć nieco święto-pieprznięcia.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czym się różni jeden porządny człowiek od drugiego?