... ciemno choć oko wykol a wody
przybywało. Jej poziom podnosił się leniwie, więc nawet nie
zauważył momentu w którym zaczęła sięgać do kostek. Impregnowane buty
zaczęły w końcu zamakać, a on nie przestawał się dziwić, dlaczego
przewoźnik nie uszczelnił tratwy przed przeprawą.
Przewoźnik zachowywał zimną krew wymijając dryfujące kry. Manewrował wprawnie, zęby miał zaciśnięte. Co jakiś czas o kadłub ocierały się płetwy ogonowe syren.
- Rzucaj.
Wypchnął przez burtę śmierdzący pakunek na zanętę. Łódka zachwiała się na wodzie, ale nic złego się nie stało.
- Możesz zaczynać.
Teraz trochę czarów. Podpalił łuczywo, umieścił na brezentowej łódeczce i upuścił lampionik na czarnej wodzie. Natarte solą, ale jednak nadgniłe niewyprawione kawałki byczej skóry, unosiły się na wodzie wokół łodzi. Nurt był słaby, niebo było zachmurzone, tak jak trzeba.
Czasu - jak ostatnio - niewiele, zaklęcie kupione straszną ceną od starej cyganki, było krótkotrwałe i zawodne, ale zwykle działało przy dobrej pogodzie. Gdyby tylko księżyc wyjrzał zza chmur, syren nic nie powstrzyma i wedle życzenia - roztrzaskają i tak ledwo unoszącą się na wodzie łupinę lub od razu porwą kłusowników na strzępy. Może skuszą się na obie możliwości naraz.
Pierwsza, nęcona światłem i wonią krwawych ochłapów, wynurzyła się dość blisko łódki. W nagrodę została poczęstowała harpunem między żebra. Opadły włosy, zafalował biust, demon zapadł w głębinę. Pierwsza i starczy.
- Mam gadzinę, wiosłuj, zawracamy!
Po wydostaniu na brzeg, nawet nie uwiązali łodzi, zostawili jak bądź, wiosła pchnęli za siebie. Nerwowymi szarpnięciami wydobyli z wody zdobycz. Zaplątana w wodne zielsko i starą sieć rybacką, wierzgała spazmatycznie. Łowcy unikali tafli wody jak wrzątku, podskakując na błotnistej plaży. Sprawnie udusili i uwinęli cielsko brezentem. Wrzucili na przyczepę, uwalili między wiązkami wilgotnej brzozy. Wsiedli do przeżartego rdzą samochodu, ledwo się, szczerze mówiąc, trzymającego kupy. Zadziwiająco bez trudu odpalił i nawet ruszył, poderwał się w jednym kawałku. W środku zaświstał wiatr, przez powybijane szyby.
Mężczyźni przestali trząść się ze strachu i zaczęli z zimna. W samochodzie gęstniało od pary wydychanej z płuc oraz wilgoci naniesionej w przemoczonych płaszczach. Jednak najwyraźniej tuż po północy ciepłe masy powietrza od strony pola zaczęły ciążyć ku podmokłej dolinie rzeki. Wiatr zmienił kierunek, wraz z chmurami rozproszył trumienną ciemność. Odbite promienie księżyca oświetlały otoczenie, dodając otuchy. Szybciej niż praca silnika, zaczął ich ogrzewać własny sukces i perspektywa wspaniałego zysku. Dodali gazu i nabierali szybkości. Napięcie ustąpiło, odetkało wylew żółci.
- Przez tą twoją siaką owaką dziurawą krypę, zamokły mi takie owakie buty!
- Było nie sikać w nie ze strachu.
- Słyszysz co mówię, siaki owaki?! Czemuś jej nie połatał jak trza? Wszystko mokre!
- Wierzył chłop w gusła, aż mu dupa uschła!
- Tee... Bułat, a żeby ci tak...
Reflektory natrafiły jakiś kształt na drodze. Początkowo wyglądało jak martwe zwierzę, następnie... jak ogromna ryba, jeszcze troszkę bliżej... syrena na drodze uniosła się na płetwie i rzuciła pod koła. Pojazd przejechał, podskoczył jak na większym wyboju, gdy wydawało się, że poszło dobrze, syrena wyprężyła swoje muskularne ciało i z nadludzką siłą uniosła wraz z samochodem wypychając go z drogi - wprost do bagnistego rowu.
Dźwięk gniecionej blachy... utknął w gęstych szuwarach...
Przewoźnik
wyleciał przez przednią szybę i jakby wsiąkł w szlamowate podłoże. Jeden reflektor zgasł, a drugi zezował na
drogę. Drugi mężczyzna próbował wyswobodzić się z fotela, widocznie się
zaklinował. Unurzana w błocie zatykającym skrzela, pełzła w ku niemu syrena, z trudem łapiąc oddech w ludzkie płuca. Raczej nie
zdąży wrócić do wody. Przetrącony kręgosłup i złamany ogon to wyrok śmierci nawet dla nadludzkiej istoty, ale nic jej nie powstrzyma przed pomszczeniem
siostry.
Fossil of the Haraldskaer Mermaid displayed in the National Museum(nationalmusset) in Copenhagen, Denmark. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz