Gra to w zasadzie staranna i kompletna zrzynka z najlepszych pomysłów II i III części Settlers. Bez mikroskopu widać tu zaledwie parę różnic kilku autorskich pomysłów. Mianowicie powoływanie ludzi do życia i zawodu w szkółce niedzielnej lub konieczność regularnego karmienia nieboraków w jadalni.
Co przyciąga do produkcji użytkownika ze wschodu? Oprócz, ma się rozumieć, czynnika ekonomiczno. Otóż jest to średniowieczna swojskość z czasów Polski drewnianej. W tej grze czuć słowiańskiego ducha, to pewne! Do wyobraźni człowieka stąd, przemawia zatłuczenie przeciwnika toporkiem, niźli wdrożenie w jego ciało ostrza gladii legionisty z Settlersów. Fabuła dotycząca rozbicia dzielnicowego anonimowego królestwa nasuwa więcej skojarzeń niż turniej starożytnych bóstw... z settlersów. Zgłodniały żołdak wrzeszczący zdartym głosem "przynieść żarcie!!" budzi respekt, gdy go porównać do ekspresji osadników, którzy potrafili wykrzesać z siebie jedynie pocieszne "plum!".
Gra była więc w tych stronach diabelnie popularna ze swą przaśnością i topornością. A czasy lubią zataczać koło. Kilka miesięcy temu rzucili ten tytuł na steam za darmo. Nie mogło mnie tam zabraknąć. Zainstalowałem, co prawda, dopiero teraz, ale siedzę już 6 godzinę. Swoją drogą, to dość smutne, że jako wierny fan - nie zapłaciłem ani w XX, ani w XXI wieku...
W zasadzie warte odnotowania tylko trzy ciekawe incydenty:
Jedną mapę przerżnąłem, ponieważ nastawiałem mnóstwo winnic, zaniedbując haniebnie hodowlę i rolnictwo. Wino regeneruje bardzo mało energii wieśniaków. Myślałem, że wino=chleb=mięsiwo! Wino relatywnie najłatwiej uzyskać, sądziłem, że będę cwany i zainwestuję w same winiarnie. Moi wieśniacy pomarli z głodu.
Teraz jestem na 5 mapie. Potrzebowałem na gwałt skórzanych pancerzy, więc nabudowałem mnóstwo garbarni oraz hodowców bydła na skóry. Tak się na tym zafiksowałem, zapominając, że świnie coś muszą jeść! Wybudowałem zbyt mało gospodarstw rolnych, przez co załamał się cały przemysł i moi wieśniacy pomarli z głodu.
Innym razem co chwilę najeżdżali moją wioskę podli wrogowie, musiałem wciąż uzupełniać zbrojnymi posiłkami linię obrony, jednocześnie szykując na boku korpus ekspedycyjny na wioskę wroga. Stworzyłem tak znaczną armię, że gdy wszyscy zgłodnieli mniej więcej w tym samym czasie, mój spichlerz ostał się pusty a moi wieśniacy pomarli z głodu.
Bezrefleksyjne produkowanie jednostek to prosta droga do zguby. Co prawda, żeby z koszar wyszedł pierwszy wojownik, który będzie kimś znaczniejszym niż pośledni żołdak bez butów z orężem w postaci kijka... cóż trzeba się nieźle napocić, by rozbudować wioskę która będzie w stanie wystawić do boju zbrojne zastępy. Jednak prawdziwe wyzwanie to utrzymać przy życiu wieśniaków.
Rzuciłem okiem na poradnik w internecie. Bywają tacy wymiatacze, co to optymalizują rozkład poszczególnych budynków dosłownie do centymetra. Fajne. Najgorzej, jak tragarz musi nieść surową świńską skórę do garbarni na drugim końcu wioski, a potem gotowe wyprawione skory targać do cieśli od skórzanych pancerzy na trzecim końcu, by finiszować w magazynie lub koszarach na czwartym. Nie, nie, ludzie - trzeba to sobie dobrze rozplanować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz