Kilka razy słyszałem pytanie-klin, jakiż to wpływ może mieć człowiek
na wielką planetę, która od miliardów lat żyła sobie bez nas i znosiła
wiele gorsze klęski? Tylko, do kroćset, tu nie chodzi o to jakim
zagrożeniem jesteśmy dla PLANETY. Jasne, dopóki nie przesadzimy w
eksperymentach na kontrolę reakcji jądrowych, spoistości planety raczej nie
zagrozimy. Rozchodzi się o to, jakie zagrożenie stanowimy, dla siebie
samych. Kto wie, jak cienka jest granica, po za którą czeka
wyludnienie Planety, całego Układu Słonecznego, a może nawet całej GALAKTYKI? Jak dotąd jesteśmy przecież jedynym, potwierdzonym naukowo i na pewno, śladem życia we Wszechświecie.
Po ludziach może i
nie ma co płakać, ale jeże, ale wiewiórki... szkoda skubańców. No i
inwestycja w wieże lęgowe dla jaskółek jak krew w piach...
Sami
sobie grozimy - nanotechnologia, AI, wojna nuklearna, atak biologiczny
czy inne "uups!" facetów w białych fartuchach... Cóż, to byłby nasz
ostateczny koniec, ale może do tego nie dojdzie. Nie zdąży. Wcześniej
przetrzebi nas globalne ocieplenie.
Wszystkie te filmy powstały nakładem psich pieniędzy, ale prawdopodobnie najrzetelniej wprowadzają nas w to, co czeka tuż za progiem. I mówię to z ciężkim sercem, pod wpływem parszywego - niemal jesiennego - nastroju.
"Droga", to najdojrzalsza propozycja w tym zestawie, warto nadmienić - na podstawie mocnej powieści - wiernie ekranizuje posępność i całkowitą beznadzieję sytuacji strzępu ludzkości, egzystującej na ostatnich oparach cywilizacji. Książka i film przenikają się w mojej głowie tak bardzo, że na wszelki wypadek polecam to i to. Jak daleko posunąć się może człowiek ratując skórę własną i najbliższej osoby?
"Ludzkie dzieci" ukazują tąpnięcie, jakiego doznała cywilizacja - szarpana konfliktami etnicznymi, rozwarstwieniem społecznym i wykorzystaniem zasobów. Podobnie jak w "zielonej pożywce", oglądamy splądrowane, przeludnione dzielnice i faszyzującą policję próbującej zaprowadzić jakotaki porządek. Chociaż twórcy mogli nieco lepiej przemyśleć założenia scenariusza, to film zdołał już, tak mi się zdaje, osiągnąć kultowość. Scena w której zajadle walczące strony na chwile przychodzą do rozsądku - magiczna chwila, w której oczy pełne są nadziei, dłonie zaciśnięte na broni odmawiają posłuszeństwa - wywołuje ciarki na plecach.
"Hell", o spalonej słońcem Ziemi, nakręcony nie dość, że przez Niemców, to jeszcze amatorów, nic to jednak - ich dzieło broniłoby się nawet jako dzieło profesjonalistów z Hollywood - rzecz jasna, komplement. Historia o tym, jak to człowiek człowiekowi wilkiem, zwłaszcza w dobie apokalipsy. Grupa ocalałych liczy na bezinteresowną pomoc. Szybko okazuje się, że bezinteresownie można co najwyżej zostać zaproszonym na kolację. Domyślacie się, w jakim charakterze.
I Am Alive, gościnnie występująca na blogu gra, robi przede wszystkim wrażenie klimatem. To hm... platformówka z elementami walki i eksploracji, w postapokaliptycznym świecie. Dosłownie, Prince of Persia z apokalipsą w tle. Sednem gry jest nieustająca konieczność kontroli zdrowia i wytrzymałości, którą nadszarpuje forsowny bieg czy wspinaczka (leków i pożywienia zawsze jest mało) oraz odpowiadanie na agresję ze strony wszelkiego ludzkiego plugastwa które prosperuje przy okazji apokalipsy - trzeba ich straszyć pogróżkami i pistoletem do którego na ogół próżno szukać amunicji (bo jeden góra dwa pociski w magazynku to rzadkość) ewentualnie wdając się w walkę wręcz - która w przypadku więcej niż jednego przeciwnika - zwykle kończy się klęską. Po za tym, pomagamy wszystkim bezbronnym - ktoś ma atak astmy, kogo innego terroryzują bandyci, dziecko zgubiło matkę etc.. Gra ma kilka wad i niedopracowanych pomysłów, przyznaję uczciwie. Jednak namacalnie odpychający świat przedstawiony, budzi trwożne uznanie. Po za tym, gry jest na 5-6 godzin, więc nie można mówić o straconym czasie.