Wspominkowy tekst w Fantastyce, pobudził do niejednej refleksji o niesłabnącym uroku cyberpunku.
Akira, Ghost in the Shell, Tron, Kosiarz Umysłów, Hakerzy, RoboCop, Johny Mnemonic, Dziwne Dni i inne...
Akira, Ghost in the Shell, Tron, Kosiarz Umysłów, Hakerzy, RoboCop, Johny Mnemonic, Dziwne Dni i inne...
...do
tej pory, sumą wszystkich cyberpunkowych doświadczeń jest kultowy i do
dziś nieprzebrzmiały Matrix. Nakręcony z nerwem i rozmachem - trzymający za gardło traktat filozoficzny akcji - kto jeszcze tak potrafi? Podobnie jak ostatnio czyniła Transcendencja, bracia Wachowscy
rezygnowali z ciskania akcji w przyszłość do neo-metropolii, bez cyberpunków i hologramów na ulicach. Akcja rozgrywa się na naszym podwórku, rzec można, na
naszych oczach. To miłe i mądre, bo na stare produkcje z przerostem hologramów i
laserów na metr taśmy filmowej patrzy się dziś z lekkim politowaniem.
Mimo ich niewątpliwych nierdzewnych walorów profetycznych w warstwie... transcendentalnej.
Pozwoliłem sobie na wiele, zestawiając Matrix i
Transcendencję. Niepotrzebnie, przepraszam. Oczywiście oba mają całkiem różną siłę rażenia.
Gdzie Rzym, gdzie Krym. Transcendencja kinowym kamieniem milowym
niestety nie jest, pewnych rzeczy po prostu nie da się przeskoczyć, ale z pewnością zasłuży sobie na wzmiankę w zestawieniach filmowych cyberprzestrzeni. Natomiast ciekawe, że do roku 1999 wybrańcem i zbawcą cywilizacji, zwykle bywał człowiek. W XXI wieku, to odpowiedzialne brzemię przejmuje maszyna.
Transcendencja korzysta z wypracowanego przez lata dorobku
cyberpunku koncentrując się na modnych po raz znowu koncepcjach
transhumanizmu i sztucznej inteligencji, bez szalonych innowacji w
temacie, po prostu stara śpiewka w odświeżonej formie. Nawet poczciwy
ruch rebeliancki reprezentujący <Naturę>, obecny w każdej tego typu historii, znalazł swoje - dość przewrotne - odzwierciedlenie. Wiadomo, że bez rebelianckiego podziemia, film tego typu nie ma prawa
istnieć.
Dzieło jest reżyserskim debiutem popełnionym przez nadwornego operatora filmów Nolana, żadne więc zdziwienie, że "ładne zdjęcia" to frazes który będzie notorycznie przewijał się w kontekście Transcendencji. Już od
pierwszej sceny daje o sobie znać delikatna "inność", gdy możemy popatrzeć sobie na kapiące kropelki wody. To właśnie po stornie
wizualnej większość atutów Transcendencji. Nie jest efekciarska - do licha - po prostu przyjemna dla oka.
- - zwabieni plakatem fani Johnego Deppa,
- - gotowi na wszystko fani widowisk bijących rekordy box office,
- - wymagający widzowie nęceni tytułem obiecującym intelektualną podorywkę - SF z ambicjami (tak w teorii).
Każdy dostanie troszkę z tego, czego szukał, ale wszyscy będą równie rozczarowani.
1.- Depp nie zagra po raz kolejny postaci, którą wszyscy kochają. Odgrywa przekonująco rolę
safandułowatego nudziarza, ze szczątkowym poczuciem humoru, do tego, przez
połowę filmu jest jedynie głosem avatara z ekranu.
2.- Kuglarskie sztuczki speców od efektów
specjalnych, owszem, występują, ale w bardzo minimalistycznej formie.
3.- Rozważania
o transcendencji są, racja, ale niezbyt odkrywcze czy raczej powielające to co kino już miało do powiedzenia w sprawie.
Atutem miała być obsada, oprócz wspomnianego Johnego - same znakomitości, szkopuł w tym, że wszyscy są zaledwie "estetyczni". Cóż po
obecności, powiedzmy, Cilliana Murphy'ego? Mimo, że to istotna postać, rola ogranicza się do
robienia dobrego wrażenia w lotniczych okularach. Kilkukrotnie wysłuchuje Morgana Wszechmogącego, hardo konkluduje czymś w stylu "okej, do roboty!" - zgarnia kurtkę z wieszaka i wychodzi. Morgan Wszechmogący co i rusz poklepuje kogoś po plecach czy to po
ramieniu, "wszystko się ułoży", widz może w dramatycznych razach
usłyszeć jego pokrzepiający głos z off-u. Chyba tylko Rebecca Hall pozwoliła uwierzyć w swoją postać. Niemniej, wszyscy w kółko robią to samo, film jest czytelny, ale w scenariuszu da się dostrzec tąpnięcie, albo jakby postaci brnęli w smole.
Dziwną metodę obrali twórcy dla podbicia dramatyzmu. Kilka scen jest sztucznie
napompowanych. Jeńcowi wystarczyłoby spętać ręce i przywiązać do
krzesła, ale w Transcendencji trafi do wielkiej stalowej klatki przykuty
łańcuchami. Próba przekopiowania świadomości Willa do komputera, nie
odbywa się w gabinecie laboratorium. Akcja musiała się przenieść do
opuszczonego obskurnego zezwłoku dawnej fabryki. Dlaczego więc,
folgując konsekwencji, nie utrzymano tendencji wyolbrzymienia? Gdy
obdarzony samoświadomością program wypuszczony do sieci, opanowuje
wszelką elektronikę, do walki należy wyszykować broń w pełni
analogową. Już cieszę się, że z garaży wytoczą się słusznie na zaś kiszone przez lata T-34, ale nie- ludzkość jest w stanie wystawić do walki o suwerenność jeno kilka moździerzy i
kolubrynę z czasów wojen punickich. Nie powiem, nieco mi to chrzęściło w
zębach.
Jak widać, powody do kręcenia nosami są, im więcej złej woli, albo suchego wyliczania wpadek - tym więcej kręcenia.
Ostatecznie
jeżąca włos na głowie klamra spinająca scenariusz z początku i końca,
domagała się bardziej satysfakcjonującej historii, jednak całość ogląda się przyjemnie.
Dwóch znajomych już oceniło go na 3-10. U jednego uprzejmie protestowałem, ale usunął mój wpis, musiałem go usunąć ze znajomych, bo nie cierpię odrzucenia. Drugiego nie będę niepokoić, bo wiem od dawna, że jest filmowym sadystą, który nawet własną matkę oceniłby na 3, gdyby usłyszał, że wygłasza zbyt deklaratywne dialogi. Sam daję serdeczne 6 i proszę o kolejny film Wallego Pfistera, jest niemal pewne, że będzie zdecydowanie lepszy niż debiut. Obiecuję.
PS przeczytałem dziś w empiku recenzję Transcendencji w Fantastyce. Dali 2/6. Raz wielce się zdziwiłem, gdy ocenili nowego Supermana 5/6. Miesięcznik Kino chwali, ale nie zdążyłem spojrzeć, czy reckę pisał Kołodyński, chyba najbardziej kompetentny znawca filmowej SF w okolicy.